Dochodzi godzina 8, kiedy wyruszamy na północ. Pakujemy plecaki do bagażników naszych skuterów, wyjeżdżamy z hostelu i już po chwili śmigamy MA 13A, drogą, która prowadzi prawie z samej Palmy do Pollença.
Naszym dzisiejszym celem jest Cap de Formentor – najpiękniejszy punkt widokowy Majorki i prawdopodobnie drugie, po katedrze w Palmie, najchętniej odwiedzane miejsce na wyspie. Czeka nas jakieś dwie godziny drogi, słońce, póki co wisi dość nisko na niebie, ale wiemy, że wkrótce się to zmieni.
Nie decydujemy się na autostradę – czy właściwie podróżowanie skuterem po autostradzie jest legalne? Na Majorce prawdopodobnie jest, widzimy wielu, którzy skracają sobie drogę autostradą, ale nie my. Po pierwsze mamy pewne obawy, po drugie znacznie szybciej dostaniemy się do punktów, które ustaliliśmy po drodze.
PIERWSZY NA NASZYM PLANIE JEST CASTELL D’ALARO.
Ci, co znają to miejsce, pewnie już pukają się w głowy. Gorąco, a wy na Alaro! My, na razie, jeszcze nie wiemy, co nas czeka.
Wiatr chłodzi naszą skórę, a słońce póki, co całkowicie nam nie przeszkadza. Zatrzymujmy się raz po raz, aby zrobić kolejne zdjęcia na trasie pełnej niesamowitych widoków. Ulica pomimo sezonu wcale nie jest zaludniona autami. Mijamy w większości kolarzy trenujących na Majorkańskich drogach.
Patrzymy w lusterko, dziewczyny, nasze towarzyszki podróży pokazują, abyśmy się zatrzymali. Pewnie pragnienie ponownie daje o sobie znać. Ja również z chęcią się napiję.
– Coś wam spadło? – pytają. – Minęliśmy jakiś plastik na ziemi.
Momentalnie spoglądamy na kask Kamila. Już nad ranem szwankował. Zatrzask trzymający szybkę coś jakby wyskakiwał, ale po mocniejszym wepchnięciu go wyglądał solidnie. Teraz w miejscu, w którym być powinien, jest dziura.
Ciche przeklniecie Kamila, głuchnie w moim westchnięciu. Zabiorą nam z kaucji, jeżeli oddamy uszkodzony kask. Musimy wrócić się co najmniej kilometr i sprawdzić pobocze. Wracamy. Dzięki Bogu, po dłuższej chwili znajdujemy dwie plastikowe części w wyschniętych na uboczu krzakach. Jedziemy dalej.
Żeby dostać się na ruiny zamku, musimy zjechać z głównej drogi. Mieliśmy to w planach. Zwiedzić ciekawe miejsca, które mijamy po drodze na Cap de Formentor. Dojeżdżamy do wioski Alaro, gdzie podążamy asfaltową, dosyć wąską ulicą, kierując się po znakach na zamek.
Kilka dni wcześniej, będąc jeszcze w domu, planujemy dokładnie każdy dzień. Liczy się dla nas, aby zwiedzić jak najwięcej, tym bardziej że na Majorkę mamy raptem 4 dni. Castell d’Alaro jest jednym z punktów, które nie dość, że blisko naszej trasy, to i bardzo dobrze oceniane w internecie.
Wąska droga robi się coraz bardziej kręta i widać już, że wzbijamy się coraz wyżej. Góry, które jeszcze nie dawno podziwialiśmy z oddali, teraz są tuż przed naszymi oczami, a właściwie wzbijamy się po ich stokach. Zaczyna też dochodzić dość męcząca pora dnia. Zbliża się południe. Słońce coraz wyżej świeci na niebie, więc z racji braku cienia nie decydujemy się na odpoczynek. Lepiej jest czuć wiatr niż palące skórę słońce.
Rozpędzamy się, zwalniamy praktycznie do minimum, po czym ponownie przyspieszamy. Slalomy stają się powoli coraz ciaśniejsze, droga niekiedy wije się ostro w górę na zakrętach. Widok z góry sprawia, że ma ochotę się zatrzymać i popatrzeć, ale jednocześnie wysokość i strome zbocza napawają niepokojem.
AUTA JADĄCE ZNAD PRZECIWKA, ZDAJĄ SIĘ Z NAMI BIĆ O MIEJSCE NA WĄSKIEJ DRODZE.
Dojeżdżamy wreszcie do jakiegoś budynku, który okazuje się restauracją. Czy to ten wyczekiwany zamek? Nie wygląda. Z jednej strony góry nadal pną się ponad naszymi głowami, z drugiej, trasa, którą przebyliśmy trwała już jakieś 30 minut. Na prawo jest już jednak parking. Musimy być w takim razie blisko. Dzielimy się przemyśleniami, nie do końca pozytywnymi. Nikt z nas nie jest zawodowym kierowcą, a przestrzeń i widok z góry sprawia, że człowiek czuje jeszcze większą niepewność.
Może darujemy sobie ten zamek? Straciliśmy trochę czasu, a na liście rzeczy do zwiedzenia jest jeszcze masa innych atrakcji. Ale ten parking i zaparkowane na nim auta… musimy być blisko zamku. Poza tym kawałek dalej stoi znak z zakazem wjazdu dla pojazdów. Od zamku musi nas dzielić krótka, piesza droga.
KTOŚ W BUDYNKU OTWIERA DRZWI, WIĘC PYTAMY O DROGĘ.
Ciężko jest dogadać się na Majorce po angielsku. Wielu potrafi komunikować się za pomocą prostych słów, często nawet nie składając poprawnie zdań. Ma to swoje minusy, ale ma również ogromne plusy, ponieważ znając praktyczne słowa i korzystając z gestykulacji, człowiek porozumie się z większością, a jeżeli nauczy się przed wyjazdem kilku pojedynczych słów po hiszpańsku, to dogada się z każdym.
Młody chłopak mówi nam, że śmiało możemy jechać dalej skuterami. Na dalszej trasie nie znajdziemy już więcej gospodarstw, a zamek jest chwilkę drogi stąd. Na pytanie, czy damy radę w ogóle tam wjechać skuterami, odpowiada, że bezproblemowo.
Wierzymy mu. W końcu czemu nie wierzyć facetowi, który tę drogę przemierza każdego dnia, jadąc do pracy. Poza tym tuż za restauracją ciągnie się nadal asfaltówka. Jedziemy dalej.
Cudowny asfalt zmienia się szybko w lepioną drogę. Omijamy okropne dziury, bojąc się o nasze skutery, a jednocześnie pilnujemy się na wąskich zakrętach. Nie czekamy na siebie po każdym wirażu. Za zakrętem jeden skuter wyprzedza drugi, by dać mu dystans na rozpędzenie się przed stromym odcinkiem trasy. Skupiamy się na drodze. Dziury są paskudne, przeplatają się z wystającymi z ziemi kamieniami, na ciasnych zakrętach nie możemy już zwalniać, bo skuter nie daje rady podjechać pod takim nachyleniem bez uprzedniego rozpędzenia się. Zbocza już tak nie widać, jesteśmy w lesie, więc drzewa zakrywają widok na znajdującą się w dolinie wieś Alaro.
Po chwili zdajemy sobie sprawę, że nie widzimy dziewczyn. Jeszcze chwilę temu, raz po raz dostrzegaliśmy je na drugim końcu szlaku, teraz jednak cisza. Wyglądam za plecy. Nie nadjeżdżają. Zatrzymujemy się.
NIE SŁYCHAĆ DŹWIĘKU SILNIKA. TUTAJ JUŻ NIE JEŻDŻĄ ŻADNE POJAZDY.
Od dłuższego czasu nie minęliśmy nawet duszy, nie licząc faceta z restauracji. Cykady grają cały czas swoją orkiestrę, ale my słyszymy ciszę. Zbyt mocno skupiamy się, aby usłyszeć nasze towarzyszki.
Kamil zeskakuje ze skutera i czym prędzej zbiega z górki. Znika mi z pola widzenia. Ściągam kask, aby lepiej ich słyszeć.
Dopiero po chwili ponownie słychać pomruk silnika. Dziewczyny podjeżdżają koło mnie. Niezadowolenie na ich twarzach widniało już przy restauracji, ale teraz widać coś jeszcze. Strach. Nie mówią jednak nic, poza tym, że nie chcą już jechać dalej.
My powoli też nie, choć cały czas czujemy, że jesteśmy już bardzo blisko. Zresztą widać to po okolicy. Nieopodal nas, skryte pod konarami drzew i ziemią wynurzyły się mury. Chociaż na pierwszy rzut zaliczamy je do licznych na drodze skał, to po bliższym spotkaniu widać, że nie zrobiła tego natura.
Nasze towarzyszki jednak proszą, abyśmy zawrócili. Dochodzi godzina 12. Straciliśmy masę czasu.
Odpoczywamy dłuższą chwilę, myśląc co dalej. Droga na dół nas przeraża, GPS pokazuje, że do zamku pozostało niewiele. Właściwie jesteśmy już na miejscu. Nie wiemy, czy jechać dalej, czy rezygnować.
Już od dłuższego czasu słyszę męskie głosy. Śmieję się, że od słońca dostaję zwidów, ale faktem jest, że w cieniu drzew i dobrym nawodnieniem – o tym nigdy nie zapominaliśmy – takie rzeczy są niemożliwe. Moje urojenia szybko znajdują swoje wytłumaczenie.
DWÓCH OBCYCH MĘŻCZYZN SCHODZI PROSTO NA NASZE SKUTERY.
Zagadujemy ich, najprawdopodobniej są turystami z Hiszpanii. Między sobą mówią pięknym hiszpańskim, a do nas płynnym angielskim. Twierdzą, że za zakrętem już jest parking, a stamtąd do zamku rzut beretem.
Jeżeli tak, to decydujemy się ryzykować. Chociaż jedno okazało się prawdą. Za zakrętem natrafiamy na plac, gdzie stoją dwa auta – kto o zdrowych zmysłach pokonał tę okropną drogę samochodem?! Nie spotykamy jednak właścicieli pojazdów.
Z tego miejsca prowadzą już kamienne schody prosto do ruin zamku. Stąd też idą szlaki na inne szczyty Majorkańskich gór. Nasze towarzyszki odpadają na ostatniej prostej, my decydujemy się wejść na szczyt góry Alaro, aż do ruin starej fortyfikacji z czasów muzułmańskich.
Jak się pod wieczór okazuje, dziewczyny ukryły przed nami jedną rzecz. W momencie, kiedy zniknęły nam z oczu, o mało co ich skuter nie zjechał z wąskiej ulicy w dół przepaścią. Na stromym zakręcie, zbyt szybko dodały gazu, przez co ich przednie koło wyleciało z drogi.
Kiedy ponad dwie godziny później, po zwiedzeniu ruin zamku, jesteśmy już na dole, śmigając ponownie MA 13A w stronę Pollença, wierzymy, że choć straciliśmy pół dnia, to reszta będzie całkowicie normalnym dniem.
ZOBACZ DRUGĄ CZĘŚĆ NASZEJ NIESZCZĘŚLIWEJ WYPRAWY
INTERESUJE CIĘ MAJORKA?
ZOBACZ RÓWNIEŻ:
JAK ZORGANIZOWAĆ TANI WYJAZD NA MAJORKĘ
SKUTEREM PO MAJORCE | JAK TANIO WYPOŻYCZYĆ SKUTER NA MAJORCE
5 MIAST, KTÓRE MUSISZ ZOBACZYĆ NA MAJORCE