Jeśli zajrzałeś tu tylko, aby dowiedzieć się, czy warto zobaczyć Casa Mila w Barcelonie, to nasza odpowiedź jest szybka i zaoszczędzi ci czasu… tak, warto, chociażby z zewnątrz.
Ale jej historia jest bardzo ciekawa, więc jeśli interesuje cię, to zapraszamy do dalszego czytania!
Dziś uważana jest za arcydzieło modernizmu i jedną z ikon Barcelony, kiedy powstawała, wywołała więcej kontrowersji niż zachwytów. Sama ją po prostu uwielbiam (z chęcią przygarnęłabym jedno z mieszkań na którymkolwiek jej piętrze). Tak z resztą, jak uwielbiam jej twórcę Antoniego Gaudi – za odwagę, oryginalność i to, że przez całe życie miał w sobie coś baśniowego.

Gdy architektura staje się rewolucją
Wszystko zaczęło się w 1905 roku, kiedy wpływowy barceloński przedsiębiorca Pere Milà poślubił Roser Segimon – wdowę po bogatym właścicielu plantacji z Ameryki Południowej. Para kupiła willę przy Passeig de Gràcia 92 i… zburzyła ją, by wybudować coś spektakularnego. Kto inny mógłby im w tym pomóc, jeśli nie Antoni Gaudí?
Zlecenie przypadło właśnie jemu – mimo że już wcześniej jego projekty budziły kontrowersje. Gaudí, jak to miał w zwyczaju, poszedł znacznie dalej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Przekroczył budżet, zignorował przepisy budowlane i stworzył konstrukcję, która nie przypominała niczego, co dotąd widziano. Miasto zagroziło nawet częściowym rozbiórką, a sąsiedzi… przestali Milà mówić „dzień dobry”.
Casa Milà została zgłoszona do konkursu na najpiękniejszy budynek Barcelony, ale… nie wygrała. Jury stwierdziło, że nie jest jeszcze „wystarczająco ukończona”. Ostatecznie w 1911 roku Milà z żoną zamieszkali na głównym piętrze, a Gaudí zakończył prace w październiku 1912 roku.
Ale to nie był koniec dramatów.

Ciekawostka
Jeden z filarów fasady zajmował kawałek chodnika.
Ale w 1909 roku komisja uznała, że budynek ma charakter monumentalny i nie musi się trzymać ściśle miejskich norm.
Mimo to właściciele i tak zapłacili 100 000 peset grzywny.
Spory, sądy i… brak Matki Boskiej
Relacje Gaudíego z panią domu, Roser Segimon, można by powiedzieć, nie należały do łatwych. On chciał umieścić na fasadzie dużą, brązową rzeźbę Matki Boskiej Różańcowej (na cześć właścicielki oczywiście), ale Roser odmówiła. Ostatecznie w tym miejscu pojawiła się tylko inskrypcja: „Ave Maria, gratia plena, Dominus tecum”.
Kłótnie o wystrój, koszty i detale skończyły się… w sądzie. Gaudí wygrał, a całą przyznaną mu kwotę – ponad 100 000 peset – oddał na cele charytatywne. Dla niego ważniejsze były zasady niż pieniądze.
Po śmierci Gaudíego właścicielka zburzyła wiele oryginalnych elementów jego projektu i urządziła wnętrze na nowo w stylu Ludwika XVI. To, co dziś możemy podziwiać, to efekt pieczołowitej restauracji z lat 90.
Łuki, dach jak z innej planety i... pianino
Jeśli fasada Casa Milà robi wrażenie, to wnętrze potrafi zupełnie zaskoczyć. Gaudí zastosował tu swoją ulubioną formę konstrukcyjną – łuk paraboliczny – który podtrzymuje stropy i dachy, nadając przestrzeni organiczny rytm. To rozwiązanie przypomina wcześniejsze eksperymenty architekta z czasów budowy spółdzielni w Mataró, ale tutaj osiąga zupełnie nowy poziom.
Strych budynku, dawniej wykorzystywany m.in. jako pralnia, to dziś jedno z najbardziej zachwycających miejsc – 270 łuków parabolicznych o różnych wysokościach tworzy przestrzeń, która przypomina albo żebra jakiegoś ogromnego stworzenia, albo gaj palmowy. Łuki wznoszą się tam, gdzie przestrzeń się zawęża, i opadają w miejscach bardziej otwartych – jakby budynek oddychał. Efekt? Przestrzeń, którą można by równie dobrze umieścić w filmie science fiction, jak i w baśni.
A dach? Dach La Pedrery to już czysta magia. Znajdziesz tam 28 rzeźbiarskich kominów, z których część przypomina postacie rycerzy. Poeta Pere Gimferrer nazwał to miejsce „ogrodem wojowników” – i coś w tym jest. Kominy, wieżyczki, klatki schodowe w formie spiral, ceramiczny trencadís, elementy z marmuru i butelek po winie (!) – wszystko to tworzy surrealistyczny pejzaż przypominający górzysty krajobraz. A niektóre z tych form, jak głosi legenda, Gaudí stworzył zainspirowany resztkami szampańskiej fety z dnia otwarcia budynku.
Gaudí zaprojektował także wnętrze – meble, drzwi, lampy, detale, wszystko z dbałością o integralność stylu. Problem? Pani Milà nie była zachwycona – zwłaszcza gdy okazało się, że w żadnym pokoju nie ma prostej ściany, na której zmieściłby się jej fortepian. Gdy zapytała Gaudíego, co w takim razie ma zrobić, usłyszała: „to proszę grać na skrzypcach”.

Casa Milà była wyśmiewana, porównywana do bunkra, Valhalli czy hangaru na sterowce. A dziś? Znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO, przyciąga miliony turystów rocznie i jest jednym z symboli Barcelony.
I choć Gaudí nigdy nie miał dzieci, zostawił po sobie dziesiątki architektonicznych „potomków”. Dla mnie La Pedrera jest jednym z tych miejsc, które pokazują, że warto być wiernym swojej wizji – nawet jeśli na początku nikt jej nie rozumie.